- wielkie dzięki- mruknęłam
- sorry- zlizał ze mnie kropelke krwi
Uśmiechnęłam sie lekko. Brad wymył mi ucho. Połozyłam się na nim głowe nicyzm na poduszce. Było tak miękko. Zasnęłam. Śniły mi się szczeniaki... Czwórka samców rozwalającyh mi chate. Poderwałam się... Obudziłam. Był środek nocy. Byłam cała spocona i czułam sie fatalnie. Brad'a nie było obok mnie. Przeraziłam sie i wstałam na jego poszukiwanie. Obeszła wszytskie tereny. Nigdzie go nie było. Weszłam za tory śmierci. Szłam, szłam aż wesżłam do jakiegos lasu...
Nie był to z pewnościa teren watahy. Szłam delikatnie, cicho stąpając. Maluchy kopały. Bałam sie o nie... Ale Brad był najważniejszy.Z boków słyszałam szkaradne głosy:
"zguuuubaaaaaa"
" śmierć jest bliskoo hahaha"
Bałam się coraz bardziej. Nagle coś wciągnęło mnie do krzaków. Ujrzałam twarz. Był to jakis potwór. Szarpałam się.
- Brad!- wrzasnęłam
(Brad?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz